Miałem napisać tych kilka słów już w ubiegłym roku po wojażach wakacyjnych, ale jakoś mi zeszło, dzisiaj po kolejnej rodzinnej większej eskapadzie mi się przypomniało.
Tytułem wstępu.
Wiemy, że mieszkam w dużej wsi. W ubiegłym roku zrobiliśmy (ja i M) domowymi autami zauważalnie ponad 30 kkm ogarniając potrzeby domowe. W tym roku wynik będzie pewnie jeszcze wyższy z powodu tego cholerstwa latającego w powietrzu i konieczności ukończenia przyspieszonych studiów na poziomie przynajmniej przewodu doktorskiego z logistyki stosowanej, w zakresie wożenia małych ludzi domowych pomiędzy dziadkami i ogarnięcia całej tej rzeczywistości pracowodomowej. Pewnie wszyscy mamy podobnie.
Te wszystkie kilometry nawinięte w sytuacji gdy ani moja, ani M praca nie jest związana bezpośrednio z jeżdżeniem autem. Ja jeżdżę na co dzień do swojej fabryki rowerem (głównie) ewentualnie skuterem/motocyklem, a M. ma do swojej ze 3 km w linii prostej i też stara się używać alternatywnych do samochodu środków transportu, jeżeli tylko może.
Wracając w ubiegłym roku z wojaży wakacyjnych po raz pierwszy (wtedy wyjazd za granicę), a w tym roku po raz drugi (covidkowe wojaże krajowe) zauważyłem/odkryłem, że przestałem jeździć autem nazwijmy to aktywnie. Nie brutalnie (tego nawet Alfą nie robiłem, chociaż ona do tego miała predyspozycje) a aktywnie. Wiecie: tu sobie powyprzedzam, tu sobie lekutko pościnam zakręty, tu sobie pojadę zauważalnie ponad limit wykazany w przepisach/znakach, tutaj wykorzystam autostradę do szybszego ubytku paliwa z baku, etc. Wszystko oczywiście w ramach zdrowego rozsądku, poczucia bezpieczeństwa, kultury drogowej, itd.
I nie miała/ma znaczenia destynacja wyjazdu - wiadomix, że przekraczając autem granicę RP u wszystkich nas nagle włącza się tryb userfriendly, ponieważ za granicą się nie opłaca kombinatyka z PORD
![Wink ;-)](./images/smilies/icon_wink.gif)
Od dłuższego czasu standardem stało mi się, że jak tylko mogę (a często mogę, bo wokół mojej wsi powstało trochę dróg o oznaczeniach S i A) to ustawiam tempomat na 110-120 (częściej) - 140 (duuuuuużo rzadziej) kmh, na krajówkach toczę się w kolumnie/za innymi autami (chyba, że już naprawdę ktoś zamula bądź smrodzi albo jedzie z nogą na hamulcu i doprowadza mnie do łez), w terenie zabudowanym trzymam się mniej więcej limitów a Spotify i Audioteka stały się moimi samochodowymi przyjaciółmi.
Zastanawiam się czy już nie zaatakowała mnie tzw. PESELoza czy to jednak jakaś inna przyczyna.
Nie przyjmuję, ażeby np przyczyną powyższego był np. jakiś większy strach przed np. milicjantami czy konsekwencjami prawnymi ponieważ np. auta mam dosyć dobrze wyposażone w systemy wczesnego ostrzegania, a ostatni mandat zapłaciłem naprawdę dawno temu.
Może coraz lepsza infrastruktura drogowa rozleniwia? Dzisiaj między trybem active a standby na mojej "standardowej" trasie ~100 km mam różnicę niecałych 10 min. w przelocie przyjmując standardowy ruch drogowy (pół odległości droga klasy A, pół krajówka). Mózg podświadomie mówi "nie warto, odpoczywamy"?
Jak jest u Was? Zauważyliście podobnie, czy nie i czeka mnie nie pilny kontakt z lekarzem bądź farmaceutą?
ps.2 Żeby się całkiem nie pogrążać, informuję że ciągle i wciąż jestem niezmiernie wdzięczy GDDKiA za AOW u mnie na wsi. Ja NIGDY nie miałem ani nie mam problemów z dpfami w autach domowych. Zawsze niedzielne wieczorne powroty od teściów pomagają mi w utrzymaniu tych systemów w stanie odpowiedniej drożności.
Nawet aktualny mój tatusiowóz daje radę osiągnąć tam raz na czas jakiś WARP 1
![Wink ;-)](./images/smilies/icon_wink.gif)
*
Bardzo dobrze to widać jak się wyjedzie wakacyjnie na te 2-3 tygodnie do innego kraju na zachód od Odry, pojeździ się tam a później się wróci do naszego grajdołka.
Przekraczasz powrotnie granicę i już na pierwszych kilometrach masz poczucie, że wszyscy chcą Cię zabić.
Trzymajcie się,
S.